środa, 29 lutego 2012

BHP

Właśnie odbyłam pouczającą rozmowę na temat realiów życia polskiego robotnika. Zachęcam do przeczytania artykułów Chrześcijańskiego Anarchisty- ciekawe rzeczy tam dają.
Wniosek jest taki: w Polsce nie mamy do czynienia z BHP, trafniejszą nazwą było by tutaj "B ha,ha P". To jak jarzyna kontra puste kalorie.

she's lucky

Angela Merkel wykąpała się w piwie. Zawsze o tym marzyłam.
Ten biedny kelner pewnie siedzi teraz na kanapie, obejmuje się ramionami i kiwa w przód i w tył, w przód i w tył, w przód i w tył....

wtorek, 28 lutego 2012

Świnia fotostory.

Poniższe FOTOSTORY powstało w wyniku współpracy autorów dwóch blogów: Czarnego Kapturka Złodzieja Win i Chrześcijańskiego Anarchisty.


Podstępna świnia ukradła portfel murzynowi. Wkurzało ją, że murzyn manifestuje poparcie dla mniejszości seksualnych (ta tęczowa koszulka, mógłby sobie darować!), świnia była tradycjonalistką.
Murzyn nawalony jak messerschmitt traci czujność, odsłania miękkie podbrzusze i portfel.
Ale się świnia przeliczyła! Murzyn ma znajomości, zna ludzi, którzy znają ludzi... Sprawa zostaje podniesiona do rangi prześladowań na tle rasowym, tak aby podatnicy nie połapali się za co płacą. A płacą na prywatny interes murzyna, słowa "Zajmuję ten portfel, bo jesteś czarny!" nigdy nie padły.
Gwardia narodowa namierza świnię. Sejm ją przegłosowuje, dzięki świni kilku posłów dorabia na komisji. Już po niej i ona to wie.
Co było do przewidzenia ląduje w kotle, zostaje ugotowana z selerem i marchewką i wydana w formie kuroniówki potrzebującym patriotom.
Miała niefart, obrobiła jedynego murzyna na dzielnicy, który mógł jej zdrowo dopieprzyć.

czwartek, 23 lutego 2012

Wewnętrzna emigrantka.

Mam tendencję do skupiania się na konsekwencjach.
To jest niedobra przypadłość skutkująca paraliżem działania.
Usiadłam dzisiaj przed laptopem w celu napisania wniosku do urzędu o dofinansowanie działalności i zapoznania się z nowym regulaminem. Wzięłam do ręki długopis, żeby sobie zanotować najbardziej istotne spostrzeżenia i już po dziesięciu minutach miałam ochotę wbić go sobie w ucho. Państwo teoretycznie wyciąga do ciebie rękę, ale praktycznie wali cię po łapie linijką. Regulamin jest niejasny, a ilość wszelkich pieczątek, zaświadczeń, certyfikatów i umów w oryginałach zaporowa. Mam im to wszystko dostarczyć w zębach, jednocześnie podpisując zaświadczenie o wszelkich możliwych konsekwencjach w sytuacji gdyby coś poszło nie tak.
No i wyobraziłam sobie te wszystkie konsekwencje tak jak tylko ja potrafię. Nie są to więc tylko problemy finansowo- prawne, ale idąc dalej wręcz rozkład rodziny.
Mam tendencję do scenariuszowego galopowania na oślep, a potem popadania w stan lękowy. A najciekawsze jest to, że jak tylko samodzielnie się zastraszę to wpadam w ciąg czytelniczy. Biorę powieść i odłączam się z życia, podłączając się do fikcji. Tam bezpieczna jako obserwator żyję sobie radośnie czyimś życiem.
To straszne...idę sobie poczytać.

poniedziałek, 20 lutego 2012

Rany bitewne.

Wczorajszy wieczór spędzałam z P. na kanapie konsumując w pełnej kulturze browary. Browary niedzielne są niezbędne dla podsumowania tygodnia minionego i nabrania sił koniecznych do dalszego trwania. W połowie entego gula zadzwonił telefon. To był Rudy i wzywał pomocy.
Komunikował, że siedzi przy barze i pije, a w jego głowie kłębią się czarne myśli. Zalecał nam przyjazd w miejsce jego pobytu w celu uniknięcia przełożenia tych myśli na czyny.
Rudy wykazywał głęboki poziom zgnębienia, więc od razu doszliśmy do wniosku, że to uniwersytet w końcu znalazł sposób, żeby się od niego uwolnić. Sześć lat, które spędził na drugim roku poznańskiej uczelni spowodowało tak głębokie przywiązanie, że nagłe zerwanie tej pępowiny mogłoby skończyć się tragicznie. Rudy większą część roku akademickiego spędza w barze, gdzie pije napoje alkoholowe i zaprzyjaźnia się.
Pod koniec sesji zjawia się na dyżurach u wykładowców ze stosownymi papierami usprawiedliwiającymi liczne absencje i jęczy. Jest bardzo skuteczny.
Może po raz pierwszy coś poszło nie tak -dywagujemy- i co wtedy?
Studiowanie jest sensem jego życia, powołaniem. Szukać pracy, to w jego przypadku wysiłek nie wart zachodu. Znam go od lat i wiem, że na stałej posadzie nie wytrzymałby dłużej niż kilka dni. Dotąd nigdy nie wytrzymywał.
Myślę sobie- taki cios. Trzeba opuścić kanapę i jechać ratować to co z niego zostało. Pojechaliśmy.
Kiedy dochodziliśmy do spelunki, w której według wcześniejszych ustaleń na barze znajdziemy Rudego w agonii, okazało się, że ten opuścił już lokal i stoi teraz na rogu ulicy. Światło latarni wydobywa dziwną poświatę wokół jego kędziorów i zażółca mu twarz. Jest z nim dwóch dorodnych funkcjonariuszy. Do teraz nie znam powodów zatrzymania, może chcieli go tylko spisać, a może wywieźć na izbę, gdzie trzeźwiał by sobie do rana. Pośpieszyliśmy się za nim wstawić. Nie jego wina, że wygląda jak handlarz narkotyków, stręczyciel prawie uczciwych kobiet. Został spisany, sprawdzony i wypuszczony na wolność prosto w nasz opiekuńcze ramiona.
Zapytany, wyjaśnił, że cierpi bo jego związek wisi na włosku. Miał tyle kobiet, że można by ożenić małą wieś, ale to jeden z tych nielicznych przypadków kiedy mu zależy.
Rudy ma problem z dotrzymywaniem słowa, zwłaszcza, gdy słowo głosi "Przestań pić". To dobry człowiek i toczy ze sobą ciągłe walki. Walki są krwawe, i pozostawiają rany. Każdy wie, że rany trzeba dezynfekować, żeby nie było bakterii i nic nie zaczęło gnić.
Ciekawe czy to on jeszcze trzyma butelkę, czy to już butelka trzyma jego?
Rudy znowu zgrzeszył, bo wypił i zaprasza nas teraz na libację. Pieniądze nie stanowią problemu bo ma kreski w wielu barach, a nasze towarzystwo zapewni mu poczucie bezpieczeństwa. Byliśmy tu i tam. Piliśmy piwo, wściekłe psy i takie różowe coś w formie strzała. Potem zabraliśmy go do domu, żeby położyć go spać, a rano obserwować czy można go już wypuścić samego w świat. W domu piliśmy dalej i robiliśmy zdjęcia, które rano okazały się niezbyt wyraźne.
Żeby go rozbawić otworzyłam mu piwo fletem prostym plastikowym.
Otwieram piwo większością przedmiotów dostępnych w zasięgu ręki. Umiejętność tą rozwinęłam z lenistwa.
Poszliśmy wkońcu spać we troje, nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni. Mamy małe łóżko, ale widać już przywykłam do jego obecności bo dobrze mi się spało. Daliśmy go w środek bo mocno grzeje.
Rano mieliśmy kace i lęki. Rudy skarżył się, że się nie poci, więc nie pozbędzie się toksyny.
Zdjęcia zamieszczone na portalu społecznościowym wywołały słuszne oburzenie obecnej "narzeczonej". Rudy paradował na nich w bieliźnie nocnej, na którą składały się kalesony i grał na flecie. Na innym jest w obsypany indeksami- moimi i P., to tylko część kolekcji, w domu mam kolejne. Bo ja jeszcze nie odkryłam co chcę w życiu robić, więc szukam.
Kiedy Rudy z grubsza wyzdrowiał to zadzwoniła jego kobieta, więc pożegnał się z nami i pobiegł się pokajać.
Przewiduję, że taka sytuacja może się powtórzyć, dlatego kupię szczoteczkę do zębów. To szlachetna rzecz wykazywać troskę o stan uzębienia przyjaciół. Nie chcę, żeby próchnica zaatakowała go na moim terenie.Tu jest jego bezpieczny dom.

piątek, 10 lutego 2012

Zemsta winogron.

Kac. Mózg mi się rozpada. Zaraz wyczołgam się na zewnątrz i wsadzę łeb w zaspę. Pożegnałam wczorajszą kanapkę, a boję się, że pożegnam też obiad.

środa, 8 lutego 2012

poniedziałek, 6 lutego 2012

Czekając.


Ludzie mówią "byle do pierwszego". Mój pierwszy przypada na ten piątek. W domu zapanuje nietrwały dobrobyt. Taka, cokolwiek ulotna poprawa losu pozwala zwolnić, odczuwać dzień, tak jak w mniemaniu bezrobotnego odczuwają go choćby średnio zamożni obywatele. Cieszysz się kawą do śniadania, obiadem, piwem po kolacji. Nie odliczasz trwożliwie papierosów. Nawet Twój kot jest zadowolony, pasąc się Whiskasem, a nie puszką z podejrzanym czymś w niepokojąco niskiej cenie- za taką okazją kryje się coś więcej,i w tym przypadku lepiej pozostać ignorantem.
Kupujesz środki czystości, pastę do zębów, papier życia- tutaj jednak pozostajesz wierny szarej wersji- komfort defekacji podniesiesz sobie na etacie, na czymś trzeba oszczędzać.
Wszystko raczej w promocjach, najlepiej w Biedronce. Achbiedronka- owad najbliższy sercu bezrobotnego.
Wreszcie rachunki. Płacenie rachunków jest jak cerowanie starej skarpety, ledwo scerujesz piętę, a już wystaje ci palec.
Najgorsze, że kiedy popłacisz co trzeba, a potem przytaszczysz do domu ze dwie siaty towaru to naprawdę niewiele zostaje. Tylko na paczkę fajek, kilka paczek jeśli oszczędzałeś.
Dnia pierwszego urządzisz sobie nawet skromną libację (słuchaj, dzisiaj jest dobrze a będzie lepiej stary, czuję to).
Potem nie będzie tak świetnie, będzie średnio, a jak już przestanie być średnio to zacznie się odliczanie do następnego zasiłku.
- Co robisz?
-Czekam na Godota.
-Poczekasz.

wtorek, 31 stycznia 2012

-94

Fajki się skończyły. W akcie desperacji wystawiłam na aukcji stare podręczniki szkolne, ale widać nikt nie ma ochoty się dzisiaj pouczyć. Kilka godzin temu w wyniku szeroko zakrojonej akcji poszukiwawczej ujawniłam istnienie papierosa za szafą. Szafę odsunęłam, fajkę wydobyłam i spaliłam. Teraz głośno jęczę, a w przerwach korzystam z internetu, żeby zredukować myślenie o nałogu. Odwiedziłam forum hodowców heliotropu i dowiedziałam się, że sadzonki są drogie.
Facet na blogu skarży się, że żona nie docenia jego kuchni. Potem gdzieś pójdzie i nie będzie , kretynka, wiedziała co zamówić. Facet zjadł na śniadanie jajka bo benedyktyńsku. Żonie ignorantce nie dał.
Po wpisaniu daty urodzenia i wybraniu koloru aury już wiem, że zdrowie mi dzisiaj kuleje, a w kwestiach inteligencji jest jeszcze gorzej. Biorytm intelektualny  -94, więc ledwo składam proste zdania. Na szczęście to prognozy tylko na dziś, zostało mi jedynie kilka godzin debilizmu. Do północy skupię się na trafieniu do kibla i powrocie z niego.

czwartek, 26 stycznia 2012

Kiedy nie można już nic wycisnąć.

Właśnie wyciskam z kartonika ostatnie mililitry kupażu winnego. Niecały kubek. Co teraz będzie? Fajki też się skończyły. Zgroza. Na dzisiaj mam w sobie akurat tyle kreatywności, żeby tankować, a potem iść spać.
Teraz nieuchronnie będę myśleć jakby tu zorganizować jakieś procenty, bo jeśli tego nie zrobię zacznę myśleć o innych rzeczach, a to spowoduje emocjonalną zapaść.
-Doktorze. Tracimy ją.
-Nie widzę już nadziei siostro.

niedziela, 22 stycznia 2012

Cytat.

 "Syn Cyrku" Irvinga. Przez pierwsze sto stron autor pierdoli jak potłuczony, ale można to przetrwać. W końcu pada zdanie, które uznałam za najlepsze w całej książce, więc pozwolę sobie zacytować:
"Uniwersalny kodeks defekacji stanowi: jeśli jacyś ludzie gdzieś nasrają, inni również zaczną srać w tym miejscu."
To prawda.

Ręka która zabiera, ale i daje.

Przed chwilą naszło mnie nostalgiczne wspomnienie lat dziecięcych.
Mieszkałam wtedy przez jakiś czas w gminie pod Poznaniem. W domku z ogródkiem. Na co dzień zajmowali się mną dziadkowie i wujek- wtedy jeszcze młodszy niż ja teraz. Wróciłam właśnie z ogrodu, niezauważona, bo było lato i nie zamykano drzwi, wisiały w nich tylko kolorowe plastikowe tasiemki, chroniące przed muchami. Stanęłam pod drzwiami pokoju i usłyszałam taką oto rozmowę dziadka z wujem:
- Cholera, padało. Całą truciznę z truskawek zmyło.
- Niepotrzebnie pryskałeś. Trzeba będzie spryskać jeszcze raz.
Ucieszyły mnie te informacje, bo od jakiegoś czasu mijałam ten zagonek z wywalonym jęzorem. Zakazano mi jeść grożąc wizjami zatrucia i śmierci.
Odebrałam prosty komunikat: Trucizna spłukana, owoc czysty, będzie uczta.
No i była. Zeżarłam prawie wszystko, nawet nie w pełni dojrzałe owoce.
Z jakąś godzinę później przyszedł dziadek. Wyszedł na dwór na fajkę i zauważył spustoszenie w uprawie. Przechodziłam obok, kiedy akurat wspólnie zastanawiali się w jaki sposób truskawki były, a teraz ich nie ma. Jako dziecko byłam uprzejma, więc wyjaśniłam im, że zjadłam, że dobre były i trucizny faktycznie nie wyczułam. Babcia capnęła mnie za kark zanim jeszcze skończyłam się wysławiać. Zaciągnęła mnie do kibla i wsadziła mi do gardła, nawet nie dwa palce tylko, całą upierścieniowaną dłoń. To były najdłuższe minuty mojego krótkiego życia.
Kiedy ostatnie fragmenty zakazanego owocu spłynęły do kanalizacji babka przystąpiła do wyjaśniania motywów swojego postępowania kończąc ostrzeżeniem, które zapamiętałam na całe życie:
- Tylko nie mów matce. Nie musi wiedzieć.
Babcia chroniła tylko swoją skórę, ja jednak po tym przeżyciu zaczęłam wdrażać zasadę oszczędzania matce nerwów co zostało mi do dzisiaj.
Zasada nic-nie-musi-wiedzieć.
Może to jest tak, że część trucizny przedostała się wtedy do krwiobiegu i nadgryzła mózg. I dlatego teraz jestem jaka jestem, inne trucizny mamią mnie i popychają na skrajne bieguny, marginesy zdarzeń.

Szukanie Rudego.

Mam kumpla. Pieszczotliwie zwiemy go rudą mendą. Jeśli pochodzisz trochę po poznańskich pubach na pewno go spotkasz. Nie wiem czy jest w tym mieście buda z piwem, w której nie wypił by choć kufelka. Ma urodę kapitana irlandzkiego kutra do połowu makreli. Jeszcze nie sprecyzował do końca pomysłu na siebie. Raz spotkasz go łysego, w garniturze z teczką i apaszką wokół szyi. Innym razem w rozciągniętym golfie, ramonesce i z burzą rudych kędziorów od czubka głowy po brodę. Ten drugi styl preferuje częściej. Podobnie  ma w życiu prywatnym. To najwieczniejszy z wiecznych studentów. Jest jak uniwersytecki bumerang. Wystawiają go drzwiami- włazi oknem. Jest tak głodny wiedzy, że sześć razy był na drugim roku. Przy swojej inteligencji i oczytaniu mógłby już sam wykładać. Ma jednak ten sam problem co ja. Jedzie na uczelnię, a dojeżdża do baru. Zawsze na jednego, z którego robi się wielość.
I choć  kiedy zastanowi się nad sobą bierze się pilnie do studiowania, całe dnie spędzając w bibliotece to na zaliczenie jakość trudno mu dojść.
Tak się poznaliśmy. Garowałąm właśnie rok na Uniwersytecie Medycznym i pracowałam jako barmanka w jednym z bardziej spelunkowych pubów w okolicy Starego Rynku. To była straszna robota. Straszna i piękna jak droga dziwka z hivem.
Lałam piwo, robiłam drinki, obsługiwałam salę, a na koniec sprzątałam rzygi. Wynosiłam także tych, których pokonała grawitacja i pacyfikowałam pieniaczy. Wszystko to za marne grosze. Właścicieli było dwóch. Każdy miał swoja fiksację i swój pogląd na wystrój piwnicznych wnętrz. I tak kiedy przychodził jeden wykładałam świeczki, papier toaletowy i pewną część dekoracji. Gdy miał przyjść drugi chowałam to wszystko bo "wosk brudzi, a papier kosztuje". Oboje kapryśni i drażliwi jak baba na czerwonym alarmie. W międzyczasie wysyłano mnie do sklepu ulicę dalej po towar. Ciemno, pełno pochlanego narodu a ja zgięta wpół pod wielkim kartonem pełnym flaszek, tancerka wśród meneli.
Dobrą stroną tej pracy było to, że piłam za darmo. Ja i moi przyjaciele. Kiedy ruch był mały puszczałam "The Who" i rżnęłam z klientami w karty. Nad ranem już tylko w osła- kto ostatni odłoży karty pije kolejkę -czysta lub "wściekły pies" do wyboru.
Rudzielec zjawił się jednego z pierwszych dni mojej pracy i został na stałe.
Od tego czasu nieraz oddawaliśmy się pijaństwu we trójkę. On, mój facet i ja.
Pewnego razy ogarnęłam knajpę z grubsza po ostatnim kliencie i usiedliśmy razem przy barze, żeby poczekać, aż podłoga wyschnie (tankować dalej).
Nie każdy szczegół z tego wieczora, a właściwie ranka pamiętam. Sądziłam jednak, że chociaż podłoga pozostała czysta. Pamięć mnie zawiodła.
Na drugi dzień szef oprócz wykonanego kredą, naturalnej wielkości obrysu zwłok znalazł potłuczone kieliszki i porozlewane alkohole. Wdepnął też w sporą plamę syropu malinowego służącego do wyrobu drinków. Byłam przykładnym pracownikiem a szefowie sami pijący na okrągło, więc spytali mnie o to zajście dopiero po kilku dniach. Powiedziałam im, że chciałam w ten sposób wyrazić protest przeciwko niskiej płacy i ciężkiej pracy.
Szef milczał, po dwóch dniach zawołał mnie znowu i poprosił, żebym wyrażała swoje uczucia mniej ekspresyjnie.
Kiedy odeszłam z pracy na bardziej lukratywną posadę piliśmy sobie dalej, od czasu do czasu siejąc zamęt tu i tam. Nasz drogi kolega pracuje w radiu- w efekcie jednego z naszych spotkań został na miesiąc zawieszony, i to tylko dlatego, że szef był litościwy, a rudy jest stworzeniem o nieodpartym uroku.
Kobiety i mężczyźni nie mogą mu się oprzeć dlatego w większości barów pije za darmo. Te pierwsze podrywa z raczej pozytywnym skutkiem, niestety uciekają po krótkim czasie odkrywając jego niestałość i kruchość powziętych postanowień.
Wrócimy jeszcze do tej postaci. Zastanawiam się nad zorganizowaniem konkursu dla obcokrajowców "Szukanie rudego".
Widzę to tak -wypuszczam ich z autokaru na Starym Rynku i kto namierzy go pierwszy pije z nami za darmo.

piątek, 20 stycznia 2012

Kanapa (kaplica).

Coś niezdrowa jestem. Mam tachykardię po wstaniu z kanapy. To alkohole, nikotyny i ser żółty- nie mówię, że nie wtrząsnęła bym pomidorówki, ale za dużo wysiłku by mnie to kosztowało. Poza tym przy garach parno- groziło by mi zasłabnięcie.
Facet każe mi szukać swoich skarpet, zagubił te mniej noszone.
Te świeższe nie posiadły jeszcze zdolności przemieszczania więc nie potrzeba dwóch osób do nagonki. Olewam go.
Jezu!... kiedyś już nie wstanę z kanapy. Dopadnie mnie imperator porcji lodów. Nad moją duszą nie będzie trzeba specjalnie dyskutować. Z kanapy niewiele nagrzeszę- czasem pobluźnię i tyle. Żeby pić z kielicha gniewu bożego trzeba szkodzić wśród ludzi.
Ja im nie zagrażam- wkurwiają mnie, więc ich unikam.

środa, 18 stycznia 2012

Źle się dzieje w Państwie Polskim.

Znowu mamy w domu bezrobocie. W zimie portfele chudną. Finansowa anoreksja. Rynek pracy zamiera, a budzi się windykator. Nasycony, opity krwią przespał porę ciepłą i teraz rusza na łowy. Jest bardzo głodny...
Nikomu nie otwieraj, nie wpuszczaj listonosza i koniecznie wyłącz telefon.
Nie zapomnij zgasić światła, bo on może je zobaczyć.
Do mnie jeszcze nie przyszedł, ale kto wie co będzie jutro. Na przykład bankowi może się nie spodobać mój debet, i wtedy także ja będę musiała zejść do podziemi. Nie można nawet dorobić na ulotkach (polecane dla desperatów) bo zabiorą zasiłek. Gaz idzie w górę, woda idzie w górę i to z miesiąca na miesiąc- monopoliści na rynku. Brak konkurencji bardzo im służy. Ceny chleba ,jajek, ,masła wzrastają, a wypłaty nie.
Pracowałam w dużej, znanej na rynku motoryzacyjnym firmie. Pracodawca był ze mnie zadowolony. Dostałam umowę o pracę na dwa lata, była to trzecia umowa z kolei. Praca na trzy zmiany, w nocy tylko dwóch pracowników, z których jeden nie miał uprawnień do odebrania połowy połączeń przychodzących. Siedziałam przy jedynym w firmie stanowisku, którego pracownicy musieli mieć na głowie dwie słuchawki naraz, odbierać dwie linie naraz i rozmawiać z dwoma osobami prosząc drugą o czekanie na linii. Czasami rozmawiałam z partnerem zagranicznym wysłuchując przy okazji co mówi do mnie osoba dzwoniąca na linię polskojęzyczną. Bardzo trudno to zkoordynować. Słuchawki chwile spadają ci z głowy , a jeszcze kierownik wrzeszczy z drugiego końca sali:
- Połączenia wiszą!!!
- Nie rozdowję się, rozmawiam z klientem, nie mogę go rozłączyć.
- Ale połączenia wiszą!!! Statystyki nam spadają! Wszyscy stracimy premię!!
 W mojej firmie było coś takiego jak premia. Wszyscy słyszeli, że podobno istnieje, ale nikt jej nigdy nie widział.
Zdarzały się dni, kiedy mogłam opuścić stanowisko pracy tylko na pięć minut, żeby pobiec (nie pójść) do łazienki. Po powrocie informowano mnie, że przeze mnie spadło połączenie i mam natychmiast oddzwonić. Nie wchodząc w szczegóły zazwyczaj pracowałam na trzech stanowiskach naraz, w późniejszym okresie kiedy zaczęło bardzo brakować ludzi (oszczędności) robiłam wszystko dzieląc się obowiązkami z kierownikiem. Reszta osób po prostu nie znała konicznych procedur, z których połowa była po angielsku, a poza tym trzeba było wiedzieć gdzie ich szukać. Zazwyczaj z powodu długiego czasu realizacji usługi każdy klient lub partner firmy był wściekły. Codziennie wysłuchiwałam, co ten czy ów o mnie myśli. Nie mogłam odpowiedzieć bo linie były nagrywane i odsłuchiwane. Oceniano nas bardzo surowo. Kiedy zaczęłam pracować grożono mi utratą pracy i przeprowadzano ze mną specjalne rozmowy, z których sporządzane były protokoły tylko dlatego, że jeden raz zamiast "Proszę mi powiedzieć..." zwróciłam się do klienta "Niech mi Pan powie..." To był mobbing. Dostawałam do podpisania oświadczenia, że nie będę zniechęcać nowych pracowników do firmy (akurat był sezon zimowy, duży ruch , a ludzie nie wytrzymywali i odchodzili z pracy).
Kiedy nastała jesień i ilość połączeń się zmniejszyła firma zaczęła zwalniać pracowników ,nie przedłużając im umowy, lub tak jak w moim przypadku bez podania żadnego powodu w trakcie trwania umowy. Miałam umowę o pracę i zostałam zwolniona, pomimo tego, że nie wyraziłam na to zgody, i tego, że na liczne pytania "dlaczego" nigdy nie doczekałam się odpowiedzi. Gdzieś na marginesie wypowiedzi kierowników słyszałam "redukcja etatów".
Teraz na czas kryzysu prawo zezwala na zawarcie z pracownikiem umowy o pracę i zwolnienie go w czasie jej trwania. To ma zapobiec temu, że firma będzie bała się zatrudniać nowych pracowników, ma przeciwdziałać załamaniu się rynku pracy, poprawić sytuację gospodarczą.
Mój pracodawca zwolnił około dziesięciu doświadczonych, wieloletnich pracowników, żeby na ich miejsce zatrudnić nowych, którzy na starcie dostali o sto złotych mniej niż ja kiedy zaczynałam tam pracować. Tego nie można nazwać redukcją etatów, to jest wyciskanie ludzi jak cytryny. Za parę groszy wykończymy cię nerwowo i wydoimy do cna.
Ale przecież Polska dobrze radzi sobie z kryzysem, bezrobocie jest niskie, wszystko gra i buczy!
Z odbiorników telewizyjnych przemawiają do nas serialowi aktorzy, ci najbardziej poczciwi "Płaćcie abonament obywatele." Taki aktorzyna jednego ze znanych seriali zarabia trzy tysiące złotych za jeden dzień zdjęciowy, z klauzulą, że zostanie im zagwarantowane wynagrodzenie za minimum dziesięć dni zdjęciowych w miesiącu. To trzydzieści tysięcy na miesiąc, nawet jeśli popracuje jeden dzień!
Jesz obiad, włączasz telewizor, a tam po reklamie skutecznego wypróżniania i superchłonnej podpaski widzisz serialowego proboszcza, o sumieniu czystym jak skarpety Chajzera który wmawia ci, że grzeszysz bo nie płacisz abonamentu. Tylko mi się tak wydaje czy tutaj naprawdę jest coś bardzo nie tak?
W Polsce zaczyna się robić jak przed wojną. Mamy bardzo bogatych i bardzo biednych, klasa średnia wymiera.
Posłowie nawet się już nie silą na powagę, trwa głosowanie nad ważną ustawą, a nasz przedstawiciel ludu wyje ze śmiechu, bo kolega dopieprzył w dyskusji oponentowi. Polska kopertą stoi, pieniądze wspierają pieniądze i to już na szczeblach samorządowych. Kupel zatrudnia kumpla, i potem kryją się na wzajem.
To wszystko jest normalne , ale jeśli nie zapłacisz abonamentu, to w nocy porwie cię diabeł grzeszniku- tak mówi ksiądz.

sobota, 14 stycznia 2012

Krótko i nie na temat

Siedzę na kanapie z facetem i kotem. Facet włącza film z Hugh Grantem rzuca mi ukradkowe spojrzenie, chwilę myśli, wyciąga rękę z pilotem i mówi ze znudzeniem:
- Jak chcesz to przełącz (błagam nie przełączaj).
- Może być.
- Nie lubisz tego filmu (powiedz, że lubisz, bo będę miał wyrzuty)
- Lubię.
Od kilku dni pracuje. Coś mu się od życia należy.
Przysłali zasiłek. Lodówka pełna , kot ma whiskasy, a nie tyko suchą karmę. Facet ma kiełbasę. Mamy też wino kartonikowe i browary na zapas, żeby w razie czego nie ganiać w nocy na stację. Życie jest dobre i przewidywalne.

czwartek, 12 stycznia 2012

Projekt niezależny.

Szukam sponsora, który zakupi dla mnie lornetkę dalekopatrzałkę.
Zamierzam zainstalować się na parapecie i podstępnie śledzić ludzi z bloku naprzeciwko. Ponumeruję okienka i będę prowadzić tajny dziennik. Po odbyciu rocznej obserwacji napiszę powieść po chwytliwym tytułem "To my, klatka numer trzy.", albo "Dziadki z klatki."- jeszcze nie zdecydowałam.
Już widzę się w roli osiedlowego kronikarza: "Nowak stoi przy lodówce. Gaci nie zmienił od piątku. Nowak posila się kiełbasą. Posila nią też kota." albo "Adamiakową znowu sprał mąż. Widać rozeźliła go słona zupa. W telewizji mówili, że słona zupa szkodzi na jakość pożycia."
Jeśli srasz forsą albo zwyczajnie chcesz wesprzeć niezależny projekt dokonaj zakupu wysokiej jakości sprzętu szpiegowskiego (w trosce o detal jakość ma znaczenie) i wyślij mi pocztą w formie paczki. Do rąk własnych nie przyjmę bo jestem z natury ponura i ograniczam kontakt ze społeczeństwem do najniezbędniejszego minimum.

środa, 11 stycznia 2012

Twarz w grillowanej kanapce z serem.

Dziś rano sącząc porannego browara, ocalałego z dnia wczorajszego zachwyciłam się. Oglądałam sobie program telewizyjny o tatuowaniu. Do studia przyszła starsza kobieta, bardzo religijna. Był z nią mężczyzna, służący później do wsparcia duchowego oraz grillowana kanapka z serem. Kobieta zamierzała sobie tą właśnie kanapkę wytatuować. Kanapkę stworzyła osobiście pewnego ranka, zgrillowała i już miała spożyć, kiedy spostrzegła na niej twarz. Na jej obraz składały się bardziej przypieczone fragmenty pieczywa. Pobożna dama natychmiast poniechała zamiaru pożarcia, zamiast tego oprawiła kanapkę w szkło. Obecnie po kilkunastu latach w ramach swojego przywiązania i zachwytu postanowiła się wytatuować. Teraz kanapka (i twarz na kanapce)  już zawsze będzie przy niej.
Jaki barwny i niesztampowy naród Ci Amerykanie...
Może jeśli będę się dobrze prowadzić mi także się coś ukarze, powiedzmy w bułce.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Metoda wodna.

 Jest do dupy. W lodówce znowu hula wiatr. To jeszcze bym zniosła, ale dla nałogowca jest  rzecz gorsza, niż brak produktu spożywczego- brak papierosów. Ostatnią fajkę wypaliłam rano, i teraz każda komórka mojego ciała wyje o nikotynę. Znalazłam starą paczkę tabaki kaszubskiej, i zaraz zapodaliśmy sobie z chłopakiem po niuchu. W najgorszym wypadku chociaż psychikę się oszuka.
Znam metodę na problemy, na stan "właśnie los kopnął mnie w dupę butem z ostrym czubkiem". Jest to tak zwana metoda wodna czyli "wypłukiwanie". Najlepsze na stany umiarkowane są płukanki chmielowe, płukanki żytnie zalecam tylko w stanie krytycznym. Ale na lekarstwo nie ma kasy. Nawet butelki już sprzedane. Butelki to ostatnie koło ratunkowe w kryzysie. Kiedyś wynieśliśmy z moim chłopakiem 99 sztuk naraz bijąc rekord sklepiku osiedlowego.
Marzy mi się fajka, browary i wielka golona z chrzanem. Dzisiaj ich nie dostanę, ale będę trwać dalej i pewnego dnia, może już niedługo los ześle mi te dobrobyty. Ja dokonam spożycia, beknę i doznam nasycenia- czego i wam życzę.

Szlachetne zdrowie.

Skoro już atakuję  służbę zdrowia to opowiem wam o wizycie w przychodni. Sytuacje takie jak ta, którą opiszę to codzienność chorych z Jeżyc, tam właśnie mam lekarza pierwszego kontaktu.
Zdycham. Do przychodni dojeżdżam kawał drogi z miejsca zamieszkania, więc żeby nie jechać o siódmej rano w celu rejestracji, i potem drugi raz na umówioną wizytę postanowiłam zadzwonić. Na stronie internetowej jest informacja o możliwości rejestracji telefonicznej. Sama taka rejestracja wygląda tak: dzwonisz, dzwonisz, dzwonisz...  Albo jest zajęte, albo nikt nie odbiera telefonu. Dodzwaniasz się punt ósma, kiedy rejestracja jest zakończona i nie ma żadnej szansy, że dostaniesz się do lekarza. Pielęgniarka jest bezczelna, czasami w połowie zdania odkłada słuchawkę. Nie interesuje jej co masz do powiedzenia.
Dzień drugi. Zdychasz dalej, ale nauczony doświadczeniem jedziesz się zapisać. Podchodzisz do okienka, a z Tobą starszy pan, dalej umownie zwany dziadkiem. W środku trzy piguły rozmawiają i degustują pączki. Co ciekawe telefon dzwoni (o naiwny obywatelu pacjencie), nikt nie odbiera, chociaż słuchawka jest na wyciągnięcie ręki. A jeśli to inny pan starszy dostał zawału, a jako pan starszy żyje w swoim mikroklimacie- z mieszkania do spożywczego, i z powrotem, niekoniecznie musi znać numer na pogotowie. Albo w stresie pamięta tylko ten do przychodni. No to panie starszy kaplica. Pomińmy telefon niech sobie dzwoni.
Wróćmy do mnie i mojej zarazy, oraz dziadka. Stoimy, czekamy. Zero reakcji. Dziadek nie wytrzymuje jako pierwszy. Prosi grzecznie ,aczkolwiek nie bez słusznej kąśliwości o porzucenie pączków i obsługę petenta. To się dziadek nasłuchał. Że one są na przerwie i mają prawo konsumować. Że dziadek bezczelny, i ona sobie zaraz zrobi przerwą półgodzinną to dziadek poczeka i skruszeje. Pan zostaje w końcu obsłużony, a tymczasem druga rozjuszona baba zwraca uwagę na mnie. Umawia wizytę. Dziadek tym czasem znika za drzwiami. W tym momencie pielęgniarka wrzeszczy za nim przy mnie i pozostałych pacjentach: "Weź se dziadu na tych schodach gierę złam!" Jestem w szoku. Duchowo solidaryzuję się z dziadkiem. Zostaje umówiona na godzinę dwunastą, więc jadę do domu, żeby sobie tam posiedzieć, i wrócić z powrotem, w celu uzdrowienia.
Trudno w Polsce trzeba być elastycznym.
To jeden z wielu wyczynów naszych Jeżyckich pielęgniarek. Aż strach chorować.
Wierzę, że gdzieś w Polsce jest poczciwa pielęgniarka, i poczciwy lekarz. Na pewno są, mamy przecież różnorodność ludzkiego rodzaju. Ja po prostu jeszcze takich nie spotkałam.

niedziela, 8 stycznia 2012

Wielkie granie.

Dzisiaj ma miejsce dwudziesty finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Wiem, bo od jakiegoś czasu różne media bodźcują mnie ta informacją. Nie jestem plującym jadem przeciwnikiem tej akcji. Nie podoba mi się co prawda , że po ulicy biegają nakręcone dzieciaki z puszkami, czasami aż zbyt nachalne. To tylko dzieci albo nastolatki przekonane, że to co robią jest dobre, i że każdy może, a nawet powinien symboliczne coś tam dać. Przecież ziarnko do ziarnka...
Gdyby zbierający spacerowali, i gdybyś mógł podejść i  wrzucić datek do puszki jeśli tego chcesz... Jest jednak nierzadko tak, że jesteś zaczepiany na ulicy i musisz się tłumaczyć dlaczego nie dasz złotówki, albo chociaż co chwilę odprawiać kolejne stadko zawiedzionych dzieciaków.
W wielu Polskich domach jest bieda, bieda która naprawdę mocno kąsa. Aktywni zawodowo, emeryci ,renciści, albo tak jak ja po latach pracy teraz na zasiłku. Wszyscy odkąd zaczęliśmy zarabiać płaciliśmy podatki. Podatki są wysokie i od wszystkiego. Posłowie prześcigają się w pomysłach co by tu opodatkować. Część tych  pieniędzy idzie na służbę zdrowia. Jak ona wygląda każdy widzi. Studiując na Uniwersytecie Medycznym nakarmiłam oczy i uszy do woli. Wiedzcie że, zastraszanie i upokarzanie pacjentów to norma. Widziałam przypadki dręczenia ludzi dla zabawy, bezczelnego nabijania się ze starszych pacjentów. Pielęgniarki wściekłe, ze w ktoś przeszkadza im w piciu kawy i ploteczkach. Przypadki nie podawania pacjentom po ciężkich operacjach, bez żadnych przeciwwskazań medycznych dostatecznej ilości środków przeciwbólowych. Bliska mi osoba przeżywając po operacji brzucha taki ból przy którym modlisz się, żeby zemdleć usłyszała od pielęgniarki „Boli? Musi boleć” Otóż nie, wcale nie musi , a nawet nie powinno bo szkodzi!
Nie będę pisać o łapówkach, czy prezentach dla personelu medycznego bo to w Polsce chleb powszedni...nie tylko w środowisku medycznym.
Dlaczego kobiety jeżdżą rodzić dzieci za granicą? Bo tam nie usłyszą „kolejna miękka cipa”, „nie będzie znieczulenia bo lekarz jest zajęty” czy innych złotych myśli pielęgniarki, lub promieniejącego glorią lekarza. Ci ludzie chyba zapomnieli o przysiędze Hipokratesa, chyba zgubili gdzieś to swoje powołanie, bo przecież medycyna to powołanie, to służba prawa?
Za granicą jest dobry sprzęt. U nas zawsze czegoś brakuje, u nas nie ma inkubatorów, pąp insulinowych...u nas brudno i biednie. Wychodzi na to, że Polsce to nie z podatków remontowane i wyposażane są oddziały szpitalne. Zajmują się tym fundacje. Fundacji mamy w Polsce od cholery i jeszcze trochę założonych przez osoby znane , fundacji telewizyjnych, fundacji takich i owakich. Gdzie się nie ruszyć tam zbierają, a najbardziej lubią zbierać na dzieci. Na co idą podatki skoro to to datek karmi, leczy i edukuje? Na personel,biurokrację?
Włączam telewizor i widzę jak pan poseł szczerzy się jak najserdeczniej i paraduje z serduszkiem. Poseł, który wcześniej pracował na swoja dietę przerzucając się błyskotliwymi obelgami z innym panem posłem , zdejmując i zakładając krzyż w sali obrad, a ostatecznie tworząc komisję śledcza. Potem sobie tą komisję obsadzimy kolegami, niech chłopaki dorobią do diety. Prawo czy lewo jeśli chodzi o kasę wszyscy maszerują razem.
Właśnie na to idą Twoje podatki Polaku, a Ty wrzuć monetę i ciesz się światełkiem do nieba.

środa, 4 stycznia 2012

Kapturek czyli tam i z powrotem.

Bezrobocie bardzo odczuwa się w nogach. Jeśli pragniesz dokądś się udać, idziesz pieszo. Ceny biletów, tym bardziej biletów miesięcznych są w Poznaniu wysokie. Chyba najwyższe w Polsce. Podobnie jest z karami za przejazd bez ważnego biletu. Dzisiaj byłam zmuszona wybrać się w długą podróż, piętnaście kilometrów w jedną stronę. Trzydzieści tam i z powrotem. Byłam z wizytą w lodówce rodziców, gdzie znalazłam produkty spożywcze, które pozwolą mi przetrwać w jako takim zdrowiu następnych kilka dni. Nie ma dramatu. Na razie nie jestem zmuszona szukać białka w bardziej kontrowersyjnych miejscach, do których nawiasem mówiąc ustawia się coraz większa kolejka..

niedziela, 1 stycznia 2012

Murzyn

Bloki mnie przytłaczają, miasto mnie przytłacza. Siedzę na kanapie w wąskim pokoju z jednym oknem.W zasadzie mieści się tu tylko ta kanapa, szafka na książki i gazety mojego konkubenta oraz telewizor. Konkubent te gazety zbiera , a one zbierają kurz. W telewizji leci serial o łysym Murzynie i jego owłosionej rodzinie. Zezuję sobie w tą stronę. Nic mi się nie chce. Czytać mi się nie chce, malować mi się nie chce...Syn serialowego Murzyna ma wielką głowę, ale jest głupi jak but. Ta głupota mnie bawi. Jestem idealnym odbiorcą docelowym. To straszne.
Tęsknię za ziemią. Za uczciwą pracą na roli. Chce siać i zbierać plony. Chce prostego życia. Pracy od świtu do zmierzchu. Chcę w zgrzebnym ubraniu przesypywać przez palce żyzną glebę. Ciąć drwa na opał piłą Stihla ( jedyny element nowego świata w mojej wizji) i czuć trud. Jak biblia każe.
Ale nie mam hektarów, żeby się zrealizować, tylko rozchichanego konkubenta i Murzynów.

Sylwester

Wyglądam przez okno. Ptaszki ćwierkają i jest to jedyna widoczna na dworze aktywność. Narodu nie widać. Ludność leczy kaca ostrożnie sącząc płyny. Nasączony alkoholem ustrój źle reaguje na zbyt obfitą dawkę czegokolwiek. Bardziej poszkodowani skłaniają się kiblowi w odwiecznym hafcie nadziei. "Boże, a jak umrę?", "Jezu krew!..nie to wino" Najcięższe przypadki- ofiary galopującej biegunki przyjmują pozycję siedząca w objęciach mając miskę, albo jakiś inny zbiornik na rzygowinę podany przez dobrego samarytanina. Ja trwam w relatywnie dobrym zdrowiu. Lekkie nudności po winie kartonikowym, ogólna słabość. Na klina mnie nie stać, inaczej była bym już w drodze na stację.  Pożądam piwa...
Sylwester specjalnie mnie nie podnieca. To jedna z okazji kiedy chlanie jest stosowne i wręcz mile widziane. No to urządziliśmy sobie miłą libacyjkę we dwoje.  Ja i mój konkubent (uwielbiam to słowo). . Koło północy podarłam się trochę przez okno. Nie pamiętam dokładnie tematyki i mam nadzieję, że sąsiedzi także.
Generalnie udany balecik.
Kiedyś bawiłam się z większą liczbą ludzi, pierwszego bywałam w gorszej kondycji fizycznej. To chyba starość.
Starym pierdzielom nie chce się już ruszać z kanapy.